wtorek, 15 września 2015

26. Zabierz mnie stąd.

                 Siedziałam na fotelu. Łokcie trzymałam na kolanach a dłońmi podtrzymywałam głowę.  Mimo że nie stałam ani chodziłam kręciło mi się w głowie a obraz lekko się rozmazywał. Nie wiem czemu ale wydaje mi się, że coś się zmieniło. Może nie na świecie, bo na nim nic się nie mogło zmienić - jak na razie. Bardziej czuje, że to coś we mnie albo na mnie. Jednak bardziej pochlam się nad tą drugą opcją.
                 Wiedziałam czego mogę się spodziewać, ale ciekawość mnie zżerała. Wstałam z fotele. Jednak zbyt gwałtownie. Zaczęło kręcić mi się jeszcze bardziej w głowie. Chciałam się lekko oprzeć o stojący tuż za mną fotel. Ale zamiast tego co chciałam zrobić przewróciłam go. Po pokoju rozniosło się echo przewróconego przedmiotu.
                 Zostawiłam leżący fotel na ziemi a ja sama oparłam się o ścianę. Po chwili kiedy trochę zmniejszyło mi się wirowanie w głowie zaczęłam iść wolnym krokiem w stronę łazienki. 
                 Kiedy byłam już w niej zatrzymałam się przed umywalką, nad którą wisiało lustro. Nie musiałam niczego szukać. Zmianę zauważyłam już na pierwszy rzut oka. Za kołnierzykiem na szyi znajdowały się czarne podłużne plamy pochodzące od pieczęci. 
                 Czemu teraz tak szybko to się rozrasta.To przyszło mi pierwsze do głowy kiedy to zobaczyłam. A zaraz potem pojawiła się ciekawość. Ciekawość zobaczenia ile zajęła już powierzchni mojego ciała. Bez namysły zaczęłam ściągać szaro-niebieską koszulę.
                 Nie patrzyłam się jak na razie w lustro. Odwróciłam od niego wzrok zaraz kiedy zaczęłam odpinać pierwszy guzik. Mój wzrok utkwił w podłodze. Spojrzałam dopiero wtedy kiedy górna część ubioru opadła na ziemię. A ja zostałam w staniku i czarnych rurkach.
                 Z gardła wyrwał mi się cichy piskliwy pisk przerażenia. Pieczęć znajdowała się już z przodu ciała. Obejmowała już ramiona, brzuch ale jak na razie omijała miejsce gdzie znajduje się serce. Na razie nie było tam żadnego czarnego śladu. 
                 Odwróciłam się plecami do lustra. Spojrzałam w nie przez ramię. Ten widok sama nie wiem ale już mnie nie zdziwił. Plecy zamiast blado-kremowego odcieniu skóry była czarna. Hmm... wręcz czarna jak smoła.
                 'Za niedługo umrzesz jeśli nic nie zrobisz.'
                 Podpowiedział mi cichy głos w głowie. Miał rację a ja wiedziałam to już dawno. Jednak nic z tym nie zrobiłam. W pewnym sensie czekałam aż ten czas przyjdzie, jednak ja wciąż nie chcę umierać. Nadal mam dla kogo istnieć.
                 'I dlatego ich zostawiłaś samych?'
                 'Nie chciałam...'
                 'Phi... Nie chciałaś się narzucać, tak? Przecież tak nie było. Sama widziałaś, że chcieli abyś z nimi została. Tak naprawdę ty się bałaś i nadal boisz, że zostaniesz pokochana.'
                 'To nie tak.'
                 'A jak jest? Przecież jest tak jak ci mówię, jednak ty nie chcesz przyjąć tego do podświadomości. Wiesz gdyby nie twoje durne obawy i strach z przeszłości nie byłabyś w takim stanie. Po prostu nie umiesz odciąć się od przeszłości, od tego co się kiedyś zdarzyło. Czyżbyś się bała że to wróci?'
                 'Tak to prawda. Jestem zwykłym tchórzem.'
                 Klęknęłam chowając głowę w dłonie. To wszystko jest prawdą. A ja i tak mimo tego chcę aby moja wkurzająca podświadomość skończyła to wszystko. Nie chcę, nie chcę po prostu wracać do przeszłości. A mimo tego i tak nie umiem się od tego odciąć. Ona ma racje... Boję się.
                 'No nie takim zwykłym. Po prostu powiedz mi gdzie zniknęła ta Syntry która była? Ta prawdziwa, kochająca swoje życie. Ta która wszystkie swoje ryzyka, kłopoty i zagadki tak bardzo ceniła oraz nie chciała z nich przestać. Ta która była wredna a zarazem miła dla innych.'
                 'Zastąpiła ją ta nieudolna część. Ta strachliwa i bojąca się samej siebie, która wcale nie jest prawdziwa.'
                 'Czemu więc jej nie wykopiesz skoro to nie jej miejsce?'
                 'Boje się.'
                 'Czego? Pomyśl nie masz nic już do stracenia. Wróć do prawdziwej Ciebie. Nie bądź kimś kim nie jesteś. Może i tamto zdarzenie odbiło się na Twojej osobowości, ale przecież...'
                 'Cicho bądź!'
                 'I tak ci to przypomnę skoro mnie nie chcesz.'
                 'Cicho bądź i się przymknij!'
                 'Nie.'
                 'Masz się mnie słuchać! Więc bądź cicho do cholery!'
                 'A jeśli nie chcę?'
                 'Po prostu coś sobie zrobię.'
                 'Nie odważysz się. Przecież jesteś tchórzem.'
                 'Czyżby a chcesz się przekonać?'
                 'Ach, ktoś nam tu wraca. Jednak pamiętasz ten dzień kiedy...'
                 'Zamknij się!'
                 Złapałam coś po omacku stojącego koło mnie, W dotyku przypominało szkło. Jednak nie zwróciłam nawet na to uwagi i rzuciłam to w ścianę. A pod wpływem natknięcia się ze ścianą rozpadło się wydając huk tłuczenia. 
                 Nie wiem czemu to zrobiła. Może na udowodnienie moich myśli? A może żeby po prostu przestała moja podświadomość o tym wszystkim przypominała?
                'Ochłoń.'
                'Cicho proszę...'
                 Z oczu powoli zaczęły wydobywać mi się łzy. Wstałam i podeszłam do stłuczonego naczynia po czym znowu przykucnęłam. Zaczęłam zbierać stłuczone kawałki. Na krawędziach były ostre, więc kiedy brałam je w ręce przecinały mi skórę. W miejscach, w których powstały rany zaczęła pojawiać się krew.
                 Spokojnie zbierałam następne nie zważając na ciepłą czerwoną ciecz, która spływała mi po wewnętrznej stronie dłoni. Nagle usłyszałam otwierające się drzwi, jednak nic z tym nie zrobiłam. Dalej zajmowałam się tym zajęciem.
- Coś Ty najlepszego zrobiła!
                 Krzyknęła Call, która zaczęłam mnie od razu odciągać od szkła. Po chwili i ona usiadła na podłodze, po czym przytuliła mnie do swojej klatki piersiowej. Nie wiem czemu ale to podziałało na mnie jak... nawet nie umiem powiedzieć jak. Po prostu zaczęłam płakać jeszcze bardziej. A słonych kropli nie było widzieć końca.
- Przepraszam, to wszystko moja wina... Gdybym tylko...
- Cii... spokojnie. Nic nie jest Twoją winą. Nic nie dzieję się przez Ciebie.
                 Wiem, że próbowała mnie uspokoić ale nie umiałam tego zrobić. Nie przyjmowałam do siebie tego, że to nie moja wina.  
- Zabierz mnie stąd. Proszę.
- A gdzie chcesz?
- Wybierz, po prostu mnie zabierz.
                 Powiedziałam cicho lekko skomlącym głosem.
- Niech będzie. Więc teraz śpij.
                 Po raz kolejny może nie w tym dniu, ale po raz kolejny przez magię Call poczułam się senna.  Po chwili odpłynęłam mimo że tego nie chciałam.


Witam.
Nie będę owijać w bawełnę. Myślę nad przełożeniem publikacji rozdziałów. Hmm... może raz na dwa tygodnie, miesiąc. Nie miesiąc tylko z jednym rozdziałam mi nie pasuje. Więc chyba raz na dwa, ale na razie wciąż zostaje raz na tydzień.  Co o tym myślicie? Piszcie i nie bójcie się :P. Moja decyzja zapadnie. Sama nie wiem kiedy. Jak coś to będę was o tym informować albo tu na blogu albo na facebook'u.
Pozdrawiam Syntry

2 komentarze:

  1. Raz na dwa tygodnie , może być :D rozdział jak zawsze jest super :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, opowiadanko ciekawe, nawet bardzo. Tylko dość krótkie, pisz ciutkę dłużej to będzie się lepiej czytało. Fajne opisy i nawet akcja się rozkręca. Oby tak dalej. Główna bohaterka przypadła mi do gustu dopiero w połowie opowiadań, ale teraz widzę w niej coraz więcej plusów :)

    PS. U mnie pojawiło się nowe opowiadanie, wiec serdecznie zapraszam ;)

    OdpowiedzUsuń