wtorek, 26 maja 2015

13. Oczywiście ze tańczysz

                W oddali można już było usłyszeć odgłosy. Nie tego się spodziewałam. Myślałam, że nie będzie tu tylu ludzi. Bardziej jednak zastanawiała mnie ta cisza która panowała między nami. W żołądku czułam ścisk. Jack wciąż szedł szybkim krokiem a ja coraz bardziej nie umiałam dotrzymać mu kroku. Wreszcie puściłam jego ramię.
- Za szybko...
                Mruknęłam a on czując, że nie ma żadnego uścisku na ręce zatrzymał się. Spojrzał na mnie swoimi oczami. Spojrzałam w nie. Nie wiem czemu ale wydawał się zagubiony. Tak jakby chciał coś mi powiedzieć ale nie mógł. A może już wcześniej próbował, lecz wychodziło inaczej. Już raz mi wspominał coś, że mógł inaczej zaplanować to spotkanie. Mogłoby to wyjaśnić jego zachowanie i tamte głosy. Tak naprawdę nie boję się spotkania z ludźmi. Będą... Nic to nie zmieni. Bardziej obawiam się tego, że mnie zniszczą.
- Przepraszam, zwolnię. Chodźmy dalej.
                Kiwnęłam głową na zrozumienie. Wyprostowałam się. Ponownie podałam prawą rękę na której znajdowała się moja cena pamiątka, po czym znów ruszyliśmy w drogę. Tym razem o wiele wolniejszym nie musiałam prawie biegać. Oglądałam korytarze którymi szliśmy. Nie różniły się prawie niczym od tych z domu Jacka.
                Wreszcie dotarliśmy do sali. Spojrzałam na mężczyznę koło mnie. Bacznie czegoś szukał. Wreszcie utkwił wzrok na dwóch osobach. Zaczął znów iść a ja mimowolnie podążyłam w jego ślady. Osoby w sali ustępowali nam miejsca, choć bardziej mi się wydaje że robią to dla mojego towarzysza.
- Jack! Przyszedłeś!
                Zawołała jakoś osoba. Po głosie stwierdziłam, że o kobieta. Po chwili szła w naszym kierunku szła uśmiechnięta kobieta o długich falowanych blond włosach w granatowej sukni a za nią wysoki czarnowłosy mężczyzna ubrany w elegancki garnitur. Zatrzymali się dopiero przed nami.
- Bracie, miło Cię widzieć.
- Mi ciebie również Crow. - Więc to jest pan Black a ta kobieta to pewnie jego żona. Na mnie nie zwrócili uwagi. Może i lepiej... - Chciałbym wam kogoś przedstawić. O to moja dzisiejsza towarzyszka.
- Miło mi państwa poznać. - Ich wzrok momentalnie zwrócił się na mnie -Jestem...
- Jak ty ślicznie wyglądasz Syntry!
- Dziękuje, ale...
- Przepraszam. - Z twarzy kobiety zniknął uśmiech. - Pewnie nie masz tak na imię. Nie mogłam się powstrzymać, aby tego nie powiedzieć. Mam nadzieje, że nie masz mi tego za złe.
- Nie skądże proszę pani. Nawet nie miałabym nawet o co.
- Przerwijmy tą niezręczną rozmowę. Jestem Crow a to moja żona Octavia. Nie musisz się do nas zwracać uroczyście. Po imieniu wystarczy.
- Dobrze.
- Kochanie, to wy sobie z  Jackiem porozmawiajcie a ja kradnę Ci towarzyszkę szwagrze.
                Nie miałam nic do powiedzenia. W tej samej chwili kiedy wypowiadała słowa złapała mnie za lewą rękę. Zerknęłam za Jacka pytająco czy mogę. Uśmiechnął się, więc to raczej oznacza że nie muszę się niczego obawiać. Poszłam za kobietą która mnie teraz prowadziła. Jeszcze na chwilę się odwróciłam i posłałam obydwóm mężczyznom delikatny uśmiech.
- Jak ma na imię?
- Tylko nie doznaj urazu.
- Chyba nie powinienem.
- I tu byś się zdziwił. Ma takie samo imię jak wasza córka.
- Że co? - Krzyknął mężczyzna. Każda para oczu osób zebranym w tym pomieszczeniu zwróciły się na tamtą dwójkę. - To jest..
                Dalszej rozmowy już nie usłyszałam. Byłam za daleko. I wciąż podążałam za Octavią, która szła w nieznane miejsce aż wreszcie wyszłyśmy z zatłoczonej sali na długi korytarz wciąż się nie zatrzymując. Prowadziła mnie a ja co raz bardziej gubiłam się w swoich myślach. Nawet nie wiem co mam myśleć na tą całą sytuację. Po pierwsze przychodzę w jakieś nieznane mi miejsce i do tego z o wiele starszym ode mnie mężczyzną. Po drugie miałam tylko się spotkać z panem Blackiem a tu jest inaczej i jestem ciągnięta gdzieś gdzie nie wiem.
                Kobieta nagle się zatrzymała a ja z impetem na nią wpadłam.
- Przepraszam....
                Powiedziałam cicho na co ona się uśmiechnęła. Dopiero po tym małym incydencie zauważyłam, że stoimy przed mosiężnymi drzwiami, które powoli się otwierają ukazując pomieszczenie po ich drugiej stronie. Kiedy były już na wpół otwarte znowu zostałam pociągnięta do przodu. Tym sposobem znalazłam się w przytulnym pokoju. Miał on brązowo-białe ściany. A meble które tam stały to jedynie instrumenty muzyczne po prawej stronie a po lewej długa skórzana kanapa.
- Siadaj kochana. - Spełniłam jej prośbę. - Nie obrazisz się jeśli Cię trochę popytam. To już taki mój mały zwyczaj. Proszę powiedz mi ile masz lat młoda damo? Ahh... nie powinnam się pytać, przecież to pierwszy raz jak się spotykamy. Jednak wydajesz się być bardzo młoda.
- Nic się nie stało. W końcu to żadna tajemnica. Prawda jestem młoda, a aktualnie mam szesnaście lat.
- Młodziutka jesteś i do tego śliczna. - Policzki momentalnie mi się zaróżowiły. Nie musiałam tego widzieć, aby to stwierdzić. W końcu nie przywykłam do komplementów. - Nie krępuj się. Ja naprawdę tak myślę. A ja już tak mam, że mówię co myślę. Często w ogóle nie jest to zgodne z prawdą. Tak jak to miało miejsce kilka minut temu.
- Ależ nie...
- Nie powinnam mówić do kogoś obcym imieniem. To było nieuprzejme z mojej strony.
- Nie skądże przecież...
- Nie musisz mówić. - Po raz kolejny mi przerwała. Chciałam wyprostować całą tą sytuację. Jakby nie patrzeć nie pomyliła się. Jednak wciąż nie mogłam dojść do słowa. Więc przestałam chcieć i wciąż jej słuchałam. - Przecież wiem jak to jest. - Podniosła się z kanapy. A ja śledziłam każdy jej krok. Wolnym tempem szła na drugą stronę pokoju. Teraz mogłam dokładniej jej się przyjrzeć. Pani Octavia była niezwykle piękną, zgrabną kobietą. Jej włosy sięgały do końca pleców, które delikatnie się falowały. Poruszała się z gracją. Tego w końcu można było się spodziewać. Wywodziła się z arystokratycznego rodu, w których była ważna gracja i etykieta. - Umiesz grać na jakimś instrumencie?
- Potrafię na fortepianie.
- Musisz dla mnie zagrać w najbliższym czasie. Oczywiście jeśli będziesz chciała, Wiesz kiedyś nawet próbowałam nauczyć się na nim grać, aby później móc uczyć córkę. Ale niestety nie udało się, więc przystałam na śpiewaniu dla niej. Spodobała się mojej córce jedna pieśń, którą nauczyła mnie moja matka. Ten krótki czas kiedy była z nami, niezwykle szczęśliwy. - Z jej wyrazu twarzy zniknął uśmiech. Nie dziwię się. Ból, który doświadczyła mógł załamać każdego. A teraz jeszcze wszystko wspomina. -Przepraszam, nie powinnam mówić o dawnych czasach. W końcu to było kiedyś a czas leczy rany. Tak przynajmniej powiadają. Jednak wspomnienia coraz bardziej bolą. Jestem winna tego co się stało. Ale mniejsza z tym. - Chciałam ją przynajmniej trochę pocieszyć, ale kiedy otworzyłam usta, aby wydać dźwięk. Kobieta zaczęła mówić dalej swój dialekt, który tym razem nie był związany z wcześniejszymi tematami.-  Kochaniutka a Twoi rodzice wiedzą, że zadajesz ze starszym od siebie mężczyzną i tutaj jesteś?
- Gdybym mogła powiedziałabym ich, więc prawda nie wiedzą. Nie mają nawet jak. Widzi pani ja nawet ich nie znam. A pana Jacka poznałam... Szczerze to sama nie pamiętam. Powiedział mi, że mnie znalazł nieprzytomną przed swoim domem.
- Rozumiem. Przykro mi z tego powodu.
- Nie ma czego. - Delikatnie się uśmiechnęłam. - Wydarzyło się, a czasu się nie cofnie. Kiedyś pewnie ich spotkam. Tam po drugiej stronie. W końcu nie mogę wiecznie się ukrywać przed śmiercią.
- Nawet o niej nie myśl. Jesteś jeszcze młoda oraz dużo przed Tobą. Poznasz ciekawe osoby. Może nawet się zakochasz.
- Nie jestem pewna. Nie mam zbyt dużo czasu jak na razie. Kiedyś może się to zmieni.
- Przesadzasz. - W tym samym momencie usłyszałam muzykę, która dochodziła z pomieszczenia gdzie byłyśmy wcześnie. - Powinnyśmy już wrócić. Za niedługa każda para, która przybyła zgodnie z tradycją musi zatańczyć. Pewnie Crow już za mną się rozgląda, nienawidzę tańczyć jako pierwsza para.
                Wydawało mi się, że to ostatnie zdanie powiedziała już tak bardziej do siebie. Wstałam z wygodnego miejsca. Octavia delikatnie się do mnie uśmiechnęłam a ja odwzajemniłam ten gest. Skierowała się w stronę drzwi. Kiedy mnie minęła zaczęłam powoli za nią się kierować. Tym razem nie byłam ciągnięta. Po kilku minutach ciszy, która panowała między nami wróciłyśmy na sale bankietową. W oddali zauważyłam Jacka i od razu skierowałam się w jego stronę.
                Wciąż idąc spojrzałam delikatnie w bok. Moją uwagę na chwilę przykuł mężczyzna średniego wzrostu w szarym garniturze i bez włosów. Na prawej części twarzy miał wytatuowany tatuaż, który można było rozpoznać wszędzie. Miał on wzór smoka który owinął się na mieczu. Broń była utkwiona w skale. Wydawał mi się dziwnie znajomy. Nie mogłam przypomnieć do kogo należy.
                Po chwili stałam już koło Jacka, a moje myśli wciąż biegały koło osoby którą zauważyłam. Wokół mnie rozbrzmiewała powolna muzyka a na środku po chwili znalazła się para gospodarzy. Zgodnie z tradycją mają oni za obowiązek rozpocząć bal pierwszym tańcem. Pierwsze kroki stawiali powoli ale pewnie. Później było coraz szybciej. Nie mogłam od nich oderwać wzroku. Uśmiechnięci, patrzyli w sobie w oczy. Wydawało się, że dal nich oprócz nich nikogo nie było. W tych chwilach zostali zamknięci w swoim świecie. Gdzie była ich dwójka.
- Powinniśmy do nich dołączyć. - Spojrzałam na mężczyznę koło mnie nie kryjąc zaskoczenia. Nie przyszłam tu z zamiarem tańczenia. - Nie patrz tak na mnie.
- Nie tańczę.
                Powiedziałam pewnie, choć w głębi duszy bałam się że i tak będę zmuszona to zrobić. To rozdarcie kiedy czegoś nie chcesz a pewnie będziesz musieć. Wiem, że powinnam zatańczyć przynajmniej jeden taniec jak to jest tradycji. Jednak nie chciałam. Nigdy nie miałam okazji do nauczenia się kroków.
- Oczywiste że tańczysz. Chodź już.
- Nie tańczę. Nie potrafię.
                Te ostatnie dwa słowa powiedziałam cicho. On jedynie na to się uśmiechnął. Dla niego ta sytuacja mogłaby być zabawna ale nie dla mnie.
- W takim razie Cię teraz nauczę.
- N...
                Chciałam już zaprzeczyć ale pociągnął nie w stronę tańczącej pary. Spojrzałam na niego wzrokiem godnym bazyliszka. Teraz najchętniej bym się na niego rzuciła i zabiła. Jak on śmie coś takiego robić.
- Uśmiechnij się. Podaj dłoń i bądź spokojna.
                Niechętnie ale to zrobiłam. Początkowo nie nadążałam za ryty mem i krokami. Kiedy zaczęłam już rozumieć o co tu chodzić. Stało się to dla mnie przyjemne. Nie myślałam, że kiedyś to pomyślę ale jestem wdzięczna za to Jackowi. Muzyka na chwilę przestała grać. Pierwszy taniec za mną. Delikatnie ukłoniłam się w podziękowaniu. Po czym po chwili oddaliłam się z miejsca jak najszybciej. Skierowałam się w stronę stołu na którym znajdowały się różne napoje. Po chwili znalazłam się koło nich.
                Delikatnie uchwyciłam kieliszek z czerwonym napojem. Przystawiłam do ust aby móc się napić. Kiedy ciecz się znalazła w moich ustach na twarzy pojawił mi się grymas. Czerwone wino. Mogłam się tego spodziewać, odstawiłam bezbarwne naczynie na wcześniejsze miejsce. Rozejrzałam się. Tuż koło mnie stał oddali ten sam mężczyzna. Tym razem mogłam zobaczyć jego twarz. Stanęłam jak wryta, nie mogłam się ruszyć. Nie spodziewałam się, że ktoś od nich może się tutaj znaleźć. Więc czemu on tu jest? Czemu? Muszę stąd wyjść. I to natychmiast. Kobieto rusz się! Krzyczała moja podświadomość.
- Cóż za zbieg okoliczności. A myślałem, że udało mi się Cię zabić.
- Muszę pana zmartwić, ale nie udało się. Będę już iść.
- Przykro mi ale nie możesz. Już raz popełniłem błąd.
- Nie moja wina.
- Ależ Twoja. Dzisiejszego wieczoru mam zamiar to naprawić.
                Rozejrzałam się panicznie po pomieszczeniu szukając jednej osoby. Nie mogłam go znaleźć. Czemu w takim momencie go nie ma? Potrzebuję pomocy.
- Nie sądzę. Już pójdę.
                Odwróciłam się i zaczęłam iść. Daleko nie zaszłam, jeden krok a już wokół mojego lewego nadgarstka zacisnął mocno rękę. Z bólu w oczach pojawiły mi się łzy. Jack proszę pomóż mi ! Proszę! Albo ktokolwiek! Chciałam to wykrzyczeć ale przez gardło nie chciało mi nic przejść. Panicznie się bałam. Nie chcę jeszcze zginąć.
- Nie tak prędko.
- Juliuszu nie widzisz, że ta młoda dama chcę już iść.
                Momentalnie uścisk z ręki zniknął. A ja jak oparzona schowałam rękę i się odwróciłam. Moim oczom ukazał się Crow. Chciałam się na niego rzucić i uścisnąć, po czym podziękować. Ale powstrzymałam się. Tak nie wypada.
- Panie Black, miło mi Cię widzieć.
                Ukłonił się przed mężczyzną. Ta sytuacja była dla mnie zaskoczeniem. Nie sądziłam, że coś takiego może mieć miejsce. Są dwie możliwości musi być po stronie ciemności - w co szczerze wątpię po jego słowach. A drugim aspektem że po prostu był szpiegiem, któremu udało się tutaj dostać. Więc jego pojawienie się tutaj to nie przypadek, że tu jest.
- Mnie Ciebie również. Cieszę się, że udało ci się do nas dotrzeć.
- Twoje zaproszenie było dla mnie zaszczytem. Nie mógłbym odmówić.
- Miło mi z tego powodu. Jednak teraz Cię przeproszę, ale chciałbym porozmawiać z tą młodą damą.
- Oczywiście.
                Całej tej sytuacji uważnie się przyglądam. Mężczyzna który chciał mnie zabić odszedł z miejsca. Wciąż nie umiałam zrozumieć czemu tak dobrze gra. Przecież Juliusz z chęcią zabiłby dzisiejszego gospodarza. Więc czemu się tak zachowywał? Dla zachowania pozorów, idiotko! Zakpiła ze mnie moja podświadomość. Ale zgadzam się z nią.
- Mogę poprosić do tańca?
- Oczywiście.
                Uśmiechnęłam się sztucznie. Podałam dłoń panu Blacku, który ją uchwycił. Przeszliśmy kawałek aby znaleźć się na parkiecie. Tuż po chwili tańczyliśmy w rytm muzyki granej przez orkiestrę.
- Wciąż mnie zastanawia jedno.
- Proszę śmiało pytać.
- Niby jesteś tutaj, więc powinno być to całkiem jasne. Ale dla pewności. Po której stronie jesteś?
- Nie musisz się przejmować nie jestem po stronie Twoich wrogów. Jednak jest jeszcze jedna rzecz.
- Jaka?
- Nie jestem też i po wasze stronie. Nie jestem po niczyjej. Nie rozumiem was. Niby wiem co się stało przynajmniej mam trochę informacji. Ale na wasze działania jestem obojętna. To nie zmienia faktu, że wciąż muszę się ukrywać przed nimi. Jednak uważam że ten fakt nie wyklucza tego, że zawsze mogę wam pomóc.
- Cieszy mnie to.
- Nie ma pan z czego.
- Już mówiłem. Możesz po imieniu. - Chyba nie jest zadowolony z tego, że zwracam się do niego pan. - Nie lubię jak do mnie się zwracają ludzie jako per. Zwłaszcza Ci, którzy są przyjaciółmi mojego brata.
- Postaram się zapamiętać. Sądzę, jednak że powinien pan dobierać lepszych ludzi. '
- Co masz na myśli?
                Nie odpowiedziałam. W tym samym momencie kolejna melodia się skończyła. Powinnam wykorzystać sytuację. Tak masz rację. Więc nie myśl, tylko działaj. Przybliżyłam się szybko do mężczyzny.
- Powinieneś sprawdzić swoich ludzi, a zwłaszcza Juliusza. Niezwykle dobrze gra. A tak do konkretów masz tutaj szpiega a co za tym idzie wroga.
                Odsunęłam się. Stał nie rozumiejąc sytuacji. Ruszyłam w stronę wyjścia, czułam na sobie piekący wzrok tamtej osoby. Pewnie już się domyślił, że powiedziałam Crow'owi o tym co ukrywa. Teraz jak najszybciej muszę się wydostać z tego domu.
- Syntry! - Po sali przeszedł szept. Nie zwracaj na to uwagi i się nie zatrzymuj. Idź dalej. - Przecież do Ciebie mówię, zatrzymaj się.
                Nie zwracałam na osobę wołającą mnie uwagi. Chwilę później zniknęłam za drzwiami. Rozejrzałam się. W oddali zauważyłam światło. Zaczęłam biec w tamta stronę. Długa suknia nie pomagała  mi w tej czynności za bardzo. Jednak w końcu udało mi się dotrzeć w tamto miejsce. Przekręciłam klamkę aby otworzyć szklane drzwi. Jeszcze tylko odwróciłam się do tyłu . Musiałam się upewnić, że nie ma nikogo tuż za mną. Odetchnęłam z ulgą i wyszłam na zewnątrz.
                Przywitał mnie tam delikatny wiaterek a chwilę później usłyszałam szum wody. W zasięgu wzroku nie widziałam żadnego stawu ani jeziora. Więc co to było? Szczerze nie mam pojęcia. Zaczęłam stawiać kroki naprzód a dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy.


Witam!
Od razu zacznę od tej smutniejszej części. Muszę niestety was powiadomić, że najprawdopodobniej w następnym tygodniu nie będzie rozdziału. Dlaczego? Otóż jadę na wycieczkę i nie jestem pewna czy będę miała dostęp do internetu.
Po drugie dziękuje za te komentarze. A pro po ich dziękuje (jeszcze raz) za rady, poprawki. Wiem, że wciąż robię dużo błędów.
Pozdrawiam Syntry

wtorek, 19 maja 2015

12. Czas się przygotować

                Leżałam z zamkniętymi oczami na łóżku, już od dłuższego czasu nie spałam. Nie chciało mi się jednak też i wstawać. Nie czułam potrzeby aby się ruszyć. Przede mną zapowiadał się kolejny nudny dzień. Przynajmniej tak sądzę jednak po niektórych osobach mogę spodziewać się różnych rzeczy. Wolałam jednak przed tym wszystkim co będzie pomyśleć na spokojnie. O czym? Dobre pytanie. A tak konkretnie to chyba nad samą sobą, kim jestem i jaka jestem. Czemu tak jest. Wiem też że takie jest życie, nic nie dostaje się za darmo a za to można dużo stracić. Przynajmniej tak uważałam do momentu. Teraz uważam że wszystko zależy od człowieka. Od tego jaki jest. Niekiedy przydarzy się nieszczęście, ale to nie zależy od nas.
                Pewnie dalej bym rozmyślała o niczym i o wszystkim gdyby nie to, że usłyszałam ciche skrzypnięcie podłogi. Przechyliłam głowę w bok, wciąż nie otwierając oczy. Nadsłuchiwałam, czekałam co się stanie.
-  Syntry powinnaś się już szykować!
                Kilka słów a można po nich rozpoznać kto mówi.
- Niby na co? - Burknęła, spoglądając już na niską skrzatkę przez przymrużone oczy.- Dziś jest przecież kolejny zwykły dzień jak każdy inny.
- Ależ nie! Przecież panienka idzie dziś z panem Jackiem do jego brata!
                Wydaje się być niezwykle tym niezwykle ucieszona. Co niezwykle emanuje jej aura aż chce się uśmiechać. Sama nie wiem kiedy ale na mojej twarzy zawitał delikatny uśmiech. Od czasu kiedy tu jestem mam go częściej w gestach mimiki. To miejsce, osoby stąd tak na mnie wpływają.
- To już dzisiaj?
- Ależ oczywiście, że tak. No proszę już wstawać nie można się tyle wylegiwać.
- Och... Lumi jeszcze kilka minut... Proszę.
- O nie, trzeba Cię naszykować.
- Mogę się tym zająć później.
- No wiesz co, jestem za ciebie odpowiedzialna abyś dobrze wyglądała. Proszę nie dać się prosić.
- Lumi... Proszę, tylko dzisiaj...
- Nie! A tak po za tym to niech panienka wstaje. Spóźnisz się na śniadanie - jęknęłam w duchy. Tylko nie to, jeśli je opuszczę będę głodna a nie chciałabym zawracać skrzatom głowy, które są w kuchni. Zwlokłam się z łóżka. - Pośpiesz się pan nie będzie zadowolony jeśli się spóźnisz.
- Nic mu się nie stanie. Kilka minut jeszcze nikogo nie zbawiło.
-Tego już nie wiesz na pewno. No proszę już zmykać do łazienki się odświeżyć i coś zrobić jak na razie ze swoimi włosami. Ja się tutaj wszystkim zajmę. A gdy panienka wróci po rozmowie ja będę na nią czekać, po czym zrobimy Cię na bóstwo.
- To jest mało wykonalne.
- Ależ jest. Zobaczysz sama później. No proszę już iść.
                Mimo tak niskiego wzrostu była całkiem silna. Wepchnęła mnie do pomieszczenia gdzie już była naszykowana ciepła woda z aromatycznym olejkiem limonkowym. Niechętnie zamknęłam drzwi za sobą i zrzuciłam z siebie piżamę, po czym weszłam do bezbarwnej cieczy która momentalnie mnie objęła swoim ciepłem.
                Po kilku minutach wyszłam z kąpieli i okryłam ręcznikiem. Wydostałam się z pomieszczenie aby zaraz potem wejść drzwi tuż koło nich. W garderobie jak zwykle było mnóstwo ubrań. Zabrałam z półki czarną sukienkę, zakolanówki tego samego koloru no i oczywiście bieliznę. Zaraz po czym nałożyłam je na siebie, włosy szybko rozczesałam szczotką, które potem związałam w wysoką pytkę.

***

                Weszłam do jadalni i pierwsze co zauważyłam to to, że brakuje jednej osoby. W pewnym sensie się z tego cieszyłam a z drugiej nie. Przecież jakby nie  patrzeć powinnam go przeprosić, bo on już to uczynił. Widać, że los nie zawsze sprzyja takim okazjom. No ale cóż, może kiedyś będę miała do tego okazje.
                Skierowałam się w stronę wolnego miejsca, by zaraz przy nim usiąść. Przed tym jednak delikatnie kiwnęłam głową na powitanie w stronę Jacka, który uczynił to samo. Teraz spokojnie mogę zasiąść do śniadania. Na talerzu jak zwykle czekało jedzenie. Dziś to była jajecznica a w szklance już znajdował się sok. Nie myśląc o niczym zabrałam się do jedzenia.
- Chyba jeszcze dotąd nie widziałem Lumi tak szczęśliwej. Czy to Twoja sprawka?
                To było pytanie czy stwierdzenie. Jakby cofnąć się w przeszłość i tak przepatrzeć kolejne dni w naszą teraźniejszość to prawda jest o wiele bardziej energiczna i szczęśliwa. Jak to się stało że wcześniej nie zauważyłam, przecież większość czasu przebywała u mnie. Pomagała mi choć nie musiała. Możliwe że właśnie to sprawiło jej radość. Teraz może wiedziała że jest dla kogoś potrzebna.
- Moja? Czy ja wiem...
- Oczywiście, że twoja. Od kiedy tu jesteś skrzaty są o wiele radośniejsze. Najwidoczniej dobrze na nie wpływasz. Widziałem że się z nimi zaprzyjaźniłaś.
- Jeśli można to tak nazwać, to raczej tak. Są niezwykle miłe.
- To prawda choć czasem lubią robić to czego nie muszą.
- I z tym muszę się zgodzić.
- Prawda, jak skończysz śniadanie to proszę przyjdź do mojego gabinetu.
- Oczywiście.
                Wstał i odszedł od stołu. Po chwili zniknął za drewnianymi drzwiami a ja mogłam wrócić do swoich myśli. Sama ie wiedziałam nad czym mogę myśleć, więc szybko skończyłam posiłek. Gdy talerz był pusty poszłam w ślady Jacka.

***

                Tym razem zapukałam do drzwi tak z grzeczności choć wiedziałam, że nie muszę tego robić. Przeważnie kiedy ktoś jest w środku pomieszczenia pukam tak razy czego.
- Wejdź.
Uczyniłam jego prośbę. A po chwili zasiadłam wygodnie na fotelu po drugiej stronie biurka.
- Mogę wiedzieć czemu miałam przyjść?
- Pewnie Lumi Ci przypomniała, że dziś idziemy do mojego brata.
- Ależ oczywiście, Jeszcze wspomniała, że zajmie się moim wyglądem. Czy jest w nim coś złego?
- Nie, jednak małe przemiany nic nie zaszkodzą.
- Może.
- A wracając do poprzedniego tematu. - Chyba szykuje się dłuższa wypowiedź. Westchnęłam. - Miałbym prośbę abyś zachowywała się grzecznie. Nie unoś się, wiesz mój brat  lubi stawiać na swoim tak samo jak ja. Także mam nadzieje, że nie zrobisz niczego głupiego. Rozumiesz? Jeśli tak  to możesz iść przygotować się. Bądź gotowa najpóźniej na siedemnastą.
- Zrozumiano. To już idę.
                Jak powiedziałam tak zrobiłam. Nie chce mi się opisywać jak wyglądała droga, bo niczym nie różni się od poprzednich. Wróciłam do pokoju, w którym już czekała skrzatka. Mimowolnie się do niej uśmiechnęłam a ona odwzajemniła mój gest.
- Możemy zacząć?
- Im szybciej tym lepiej.
Po chwili w pokoju zmaterializowała się szara suknia.
- Wprowadziłam kilka poprawek. Nie masz mi tego za złe?
- Oczywiście, że nie.
                Zdjęłam czarną sukienkę a na jej miejsce włożyłam suknię a przy tym pomagała mi Lumi. Jestem za to jej naprawdę wdzięczna. Nie tylko dlatego, że mi pomaga ale też za to że utrzymuje w tajemnicy wszystko co zachodzi w tym pokoju., Dla mnie to naprawdę dużo  znaczy. Gdy już na mnie była, mogłam zauważyć modyfikacje. Wcięcie na plecach zniknęło dzięki materiałowi tego samego koloru. Na ramionach i mniejszej części plecach znajdował się zaczarowany bezbarwny materiał, dzięki niemu nie było można widzieć pieczęci.
- Proszę siadać, trzeba jeszcze panienkę uczesać.
                Nie odpowiedziałam. Po prostu posłuchałam i usiadłam tak aby można było wygodnie układać włosy. Skrzatka delikatnie rozczesywała mi włosy, po czym zaczęła coś z nimi robić. Nie widziałam czego mogę się spodziewać. Po kilku godzinach zaczynało mnie to już nudzić, siedzenie stało się dla mnie męczarnią. Chciałam wreszcie wstać i pochodzić.
- Długo jeszcze?
Brak odpowiedzi, nie nalegałam aby odpowiedziała. Dalej czekałam w męczarnia, chyba nawet trochę przysnęłam.
- Skończyłam!
                Wykrzyknęła zadowolona Lumi, a ja wreszcie mogłam wstać. Nogi mi zdrętwiały, więc przez trochę pochodziłam, Aż wreszcie zatrzymałam się przed lustrem, które przed chwilą się pojawiło.Widok w który tam zobaczyłam zabrał mi mowę. Wszystko ze sobą pasowało. Wszystkie części stanowiły jedność.
- Jest pięknie. Dziękuje.
- Cieszę się. Zawiadomię pana, że jesteś już gotowa.
                W tym samym momencie w pokoju zostałam sama wciąż spoglądając w swoje odbicie. Po niedługim czasie do drzwi ktoś zapukał a ja momentalnie się odwróciłam.
- Już idę.
                Przypomniałam sobie, że jeszcze nie nałożyłam butów. Szare baleriny stały tuż koło drzwi. Wsunęłam je na stopy i  wyszłam z pokoju. Za drzwiami przywitał mnie Jack ubrany w czarny garnitur z szarym krawatem i białą koszulą.
- Służę ramieniem. - Zawahałam się tutaj, nie byłam pewna czy powinnam to zrobić. Ale z drugiej strony nie powinnam odmawiać. Skorzystałam z okazji, chwyciłam się ramienia. - Pięknie wyglądasz.
- Dziękuje.
                W reszcie drogi nic się nie rozmawialiśmy. Każde z nas pogrążyło się w swoich myślach. A gdy dotarliśmy do długiego pokoju z dużą ilością drzwi nie wiedziałam po co tu przyszliśmy.
- Już tu byłam.
Powiedziałam cicho tak tylko dla siebie.
- Nic się raczej przed tobą nie ukryje. - Uśmiechnął się. - Możemy już iść?
- Oczywiście.
- Zanim się przeniesiemy, mam jeszcze jedno pytanie.
- Jakie?
- Czy coś się stało?
- Nie nic, to nic takiego - Uśmiechnęłam się delikatnie, aby słowa były bardziej wiarygodne. - Nie musisz się martwić.
- Cieszę się. Panie przodem.
                Przepuścił mnie w drzwiach ze złotą plakietką na, której widniał napis "Black". Poczułam delikatne oderwanie od ziemi, a już za chwilę staliśmy na żwirowej drodze przed pięknym domem. Zbudowanym z białych  cegieł, czarnym dachem. Przed nim rosły krzewy kwiatów, w jednym miejscu rosła tuja a jeszcze z drugiej stronie przy kącie budynku oplotła się winorośl. Jack znów podał mi ramię. Weszliśmy do środka domu nawet nie dzwoniąc do drzwi.


Witam!
Przepraszam, że tak późno. Jednak dopiero co wróciłam do domu a wcześniej nie miałam dostępu do internetu.  Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Choć osobiście uważam że mógłby być bardziej rozwinięty i ciekawszy. Szczerze mogłoby go nie być - ale musiał się pojawić. Jest jakby nie patrzeć początkiem tej opowieści. Czasem jednak wymogi są inne od pracy. Dobra ja kończę..
Pozdrawiam Syntry

wtorek, 12 maja 2015

11. Zajmij czymś czas.

                Rzuciłam niezgrabnie szkicownik - z czystymi kartkami i w czarnej okładce -  z ołówkiem na duże drewniane biurko tak, że znalazły się po jego przeciwnych stronach.  Sama zaś usiadłam wygodnie na czarnym fotelu. Ręce oparłam o blat i delikatnie stukałam w niego palcami  tak, że powstała trochę dziwna melodia. Czekałam, jednak nie byłam pewna czy dzisiaj akurat się tutaj pojawi. W końcu i tak nie miałam nic do stracenia. No może trochę czasu. Lecz wciąż miałam nadzieje, że się zjawi w swoim biurze. Wiedziałam dlaczego tu jestem. Te kilka wcześniejszych dni tuż po tych wszystkich wydarzeniach uświadomiły mi, że zostając tutaj będę narzucać się mu na głowę, zamiast zająć się swoim życiem będzie się mną opiekował a ja tego nie potrzebuje, z drugiej strony sama dla siebie zostanę przeszkodą. Postanowiłam, więc że jeszcze tego samego lub dzień po spotkaniu z panem Crow'em zniknę z tego domu a tym samym z jego życia. Przedtem jednak chciałam mieć pamiątkę tych wszystkich chwil spędzonych tutaj. Stwierdziłam, że najlepszym rozwiązaniem będzie naszkicowanie portretu Jacka. Dzięki niemu nigdy go nie zapomnę.  Za każdym razem oglądając go będę widziała co dla mnie zrobił. Dla niego mogło być to niewiele, lecz dla mnie naprawdę dużo. Pokazał mi, że nie wszyscy ludzie nie mają serca, że są tacy które je mają. Umieją współczuć, pomagać i wspierać. Zawsze do końca swoich dni będę mu za to dziękować.
                Minuty mijały a ja wciąż uważnie obserwowałam drzwi czy przypadkiem nikt nie wejdzie tuż za chwilę. Po tym niedługim czasie znudziło mi się to. Odwróciłam w drugą stronę. Podciągnęłam nogi na fotel a ręce oparłam o kolana. Teraz mogłam uważnie przyglądać się przez okno co było na zewnątrz. Słońce trwało wysoko na horyzoncie, Drzewa lekko uginały się pod wpływem wiatru. Pomiędzy obłokami latały stada jak i pojedynce ptaki.
                Cichy dźwięk otwieranych drzwi. Momentalnie odwróciłam fotel, po czym o blat biurka oparłam łokcie. Tuż po chwili w drzwiach ujrzałam Jacka. On nawet jeszcze mnie nie zauważył. Spokojnie wszedł do pokoju zamykając za sobą drzwi. Ja z niemałym rozbawieniem spoglądałam na niego. Wciąż myślałam ile zajmie mu zauważenie mojej obecności. Z każdą sekundą w to wątpiłam, pierw skierował się w stronę książek. Następnie przeszukiwał ich zbiór szukając czegoś. A gdy już znalazł ruszył w kierunku fotela. Po chwili już na nim siedział studiując kartki.
- Czy ja jestem niewidzialna?
                Momentalnie jego wzrok uniósł się i utkwił na mnie. Jego twarz oznajmiała, że w ogóle mnie wcześniej nie widział. Nawet nie wiedział kiedy tu weszłam i ile czekałam, aż się zorientuje. Szeroko się uśmiechnęłam przy tym odkrywając wargami białe zęby. Ta cała sytuacja naprawdę bardzo mnie bawiła. Chyba nigdy przedtem czegoś takiego nie doświadczyłam.
- Skąd ty tu?
- Jakbyś nie zauważył jestem tu już od dłuższego czasu. A dokładniej już od początku kiedy wszedłeś. Czekałam na Ciebie. Stwierdziłam, że trzeba by zapełniać puste kartki rysunkami. No a nawiązując do tego, że już tu jestem możesz się domyślić co ma się znaleźć jako pierwszy w nim.
- Dobra rozumiem. Raczej jednak tego nie zrobisz, jestem zajęty...
- Nie będę przeszkadzać. - Widziałam, że chce coś jeszcze dodać, więc musiałam coś szybko dodać. - Siądę sobie z boku a ty nawet zapomnisz o mojej obecności tak jak kilka minut temu. Stanę się w pewnym stopniu niewidzialna a ty zajmiesz się swoją pracą. I każdy z nas będzie zadowolony.
- Niech będzie. A co ja z tego będę miał?
- Szczerze to nic. - Skrzywiłam delikatnie głowę w lewo. - No dobra będziesz miał święty spokój, a ja nie będę ci się narzucać. Zadowolony?
- Niech będzie. Tylko mi w czymś przerwij a wywalę cię za drzwi i nigdy później nie pozwolę ci tu wejść. Rozumiesz? - Pokiwałam głową na to, że całkowicie akceptuje to co powiedział. - No to dobrze, a teraz złaś z mojego fotela.
- Już, już.
                Powoli wstałam z fotela zabierając ze sobą potrzebne przyboru. Zmieniliśmy się z Jackiem miejscami.Teraz to ja siedziałam w kącie a on za masywnym biurkiem. Znów zajął się swoimi zajęciami a ja mogłam w spokoju zająć się tym co miałam. Nie musiałam się śpieszyć.
                Otworzyłam szkicownik na drugiej stronie, a pierwszą kartkę zostawiłam w spokoju - jak na razie. Mam na nią inne zapotrzebowanie. Chwyciłam ołówek. Przyłożyłam rysik do lekko żółtawej kartki. Przyjrzałam się owalowi twarzy mężczyzny, a po chwili przeniosłam do na papier. Starannie, nie omijając niczego ważnego. Delikatna ciągła linia. W niektórych momentach była łączona ale to mało istotne. Przecież nie da się stworzyć całej pracy nie odrywając ręki od wykonywanej pracy. Sama nie wiem ile mi to zajęło z dwadzieścia minut a może więcej.. Po skończeniu pierwszej części, zajęłam się szczegółami. Najpierw delikatnie zaznaczyłam gdzie co ma się znajdować, czyli obserwowałam zależności pomiędzy poszczególnymi częściami twarzy. Chwilę później poprawiłam je. Można już zaobserwować zarys. Zostało już tylko pocieniowanie, poprawienie bardziej widocznych fragmentów ukazując je w trakcie cieniowania. Przyjrzałam się przy przymrużeniu oczy gdzie są jaśniejsze miejsca a gdzie ciemniejsze. Gdy wiedziałam przelewałam to na papier, i tak ciągle aż skończyłam pracę.
                Patrzyłam na efekt, mogłam być z niego zadowolona i taka byłam. Spojrzałam ponownie na Jacka, wciąż był zajęty. Nie chcąc mu przeszkadzać po cichu wyszłam zostawiając go samego.  Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam w stronę zajmowanego przez siebie pokoju. Przechodziłam przez korytarze wciąż obserwując prace artystów na ścianach. Nie wiem nawet kiedy byłam już pod wejściem do pokoju. Uchyliłam drzwi i sprawdziłam czy nie ma nikogo w środku. Sama nie wiem czemu to zrobiłam, tak po prostu wyszło. Z delikatnym uśmiechem na twarzy wkroczyłam do pomieszczenia, zamykając się w nim. Tak aby był teraz jedynie dla mnie, choć to naprawdę złudne poczucie. Jedno dobre zaklęcie i można być już w środku, ale mi to nie przeszkadzało. Położyłam delikatnie otworzony szkicownik na drewnianym blacie a zabrałam z niego książkę. Z lekturą w ręku usadowiłam się wygonie na kanapie i zanurzyłam się w czytaniu.
                Pewnie dalej bym się zajmowała studiowaniem tych wszystkich słów gdyby nie to, że tuż przed chwilą wypadła za kartki czarna koperta, która siłą grawitacji spadła na podłogę. Odłożyłam trzymany przedmiot w rękach na bok, po czym schyliłam się aby podnieść to co wypadło. Na pierwszy rzut oka przypominała zwykłą kopertę choć sam kolor był dziwny, kto wkłada listy do czarnych kopert? No niestety nie wiem, ale może się okaże. Tak wiem, nie wolno czytać cudzej korespondencji jednak raz się żyje. A po drugie ciekawość zżerała mnie od środka, gdybym tego nie zrobiłabym, cały czas by zawracało mi to myśli.
                Delikatnie rozerwałam u góry tak aby nie uszkodzić zawartości. Rozwarłam ją a oczom ukazał mi się złożony piękny niebieski papier. Wyjęłam go a kopertę położyłam na książce. Rozłożyłam list. Pierwsze co pomyślałam widząc to, to że osoba która to napisała miała bardzo staranny charakter pisma. Kolejna rzecz na którą zwróciłam był podpis. I tym razem były tylko inicjały S.B. Chyba nie dowiem się kto jest ich właścicielem. Na myśl przechodziły mi różne osoby, ale żadna nie pasowała. Z tą myślą zabrałam się za czytanie.

Witaj. 
Cieszę się, że ktoś wreszcie to znalazł tą książkę. A ja nawet wiem kto. Czas jednak ci to pokaże. Nie mogę Ci tego zdradzić. Sama musisz to odszyfrować. Teraz wiem, że wtedy popełniłam błąd. Ty go nie popełniaj. Wróć wtedy kiedy zrozumiesz, wszystko poukładasz. Jeśli tego nie zrobisz będziesz żałować. Skąd to wiem? Nie pytaj mnie o to, po prostu wiem. Nie będziesz już po tym wszystkim móc normalnie funkcjonować. W twoim sercu będzie pustka. I to nie byle jaka. Każdy by miał po czymś takim. Nawet osoba, która nigdy nie poznała dokładnie swoich rodziców. Jeszcze raz proszę wróć do nich. Niech przyszłość się zmieni. Jednak nie czekaj z tym długo, bo wtedy będzie za późno. Szybko myśl, wiem że jesteś do tego zdolna. Nie tylko dzięki umiejętnością. Powinnam już kończyć, teraz i ja zniknę. Nie umiem już żyć tak jak wcześniej. Każde spotkanie z innymi osobami sprawia mi ból. Ciągłe wyrazy współczucia których nie rozumiem. Ja znikam już ze świata nie przez siebie... Gdyby nie to coś sama bym posunęła się do odebrania sobie życia. Na koniec po raz kolejny proszę abyś nie robiła tego samego błędu co ja.
W ostatnich chwilach cieszę się, że w końcu to znajdziesz. Zmień przeznaczenie - jesteś w stanie Sy...
Już się rozpędziłam nie powinnam tego pisać. Nie mów o tym liście nikomu.
S.B.


                Wciąż wpatrywałam się litery, które po chwili zaczęły znikać. Nie tak, że blakły... Znikały wraz z papierem na którym były. Rozpadał się na kawałki, które wbijały się w powietrze aż wreszcie nie było po nich śladu. Nie umiałam na to zareagować. Nie znałam zaklęcia które umożliwiło mi to aby wróciły. Nie znałam... Po chwili nie miałam już niczego w palcach, cały rękopis zniknął. Tego już całkowicie nie rozumiałam, chciałam sprawdzić czy znajdę odpowiedź w książce. Lecz i ta znikała, sama zobaczyłam jak rozpływa się jej ostatni kawałek. Gdybym tego nie zobaczyła, nie uwierzyłabym, że coś takiego może się stać. Tamta osoba miała  racje nie mogę nikomu o tym mówić, powinnam zostawić to dla siebie. A czy reszta była tak samo wiarygodna? Tego też nie wiem. Nie znam przyszłości, co będzie w dniu następnym. Dla mnie to niewiadoma jak i dla każdego człowieka. Po policzku spłynęła mi samotna łza. Nie była tam długo, rozmazałam ją ręką zostawiając błyszczący się w świetle ślad po nim. Pewnie dalej bym siedziała nie rozumiejąc co się stało gdyby nie ktoś otworzył drzwi. Momentalnie spojrzałam w tamtą stronę.
- Syntry, kolacja jest na stole. Chodź zjedz.
- Dziękuje, już schodzę Gray. Możesz już iść zaraz zejdę.
- Poczekam na ciebie.
- Nie trzeba, znam drogę.
                Zawiedziony wyszedł a ja znów zostałam sama. Od ostatnich kilku tak właśnie wygląda nasza rozmowa. Tylko do przekazania informacji, no może tak jest z mojej strony. On przynajmniej próbuje zacząć jakąś rozmowę lecz bezsensownie. Szybko go  zbywam lub zmieniam temat a jeszcze niekiedy nie zwracam uwagi na to co mówi.
                Wstałam z fotela i spojrzałam w miejsce gdzie jeszcze niedawno leżała "Verum oculus". Westchnęłam po czym wyszłam z pokoju. Skierowałam się w stronę pokoju, w którym zazwyczaj jadłam kolacje w towarzystwie Jacka i Gray'a. Gdy dotarłam do pomieszczenia przy stole już siedziała dwójka mężczyzn. Usiadłam na jednym z krzeseł i zabrałam się za jedzenie. Dzisiaj jako kolacje miałam kanapki z dżemem porzeczkowym. Moim ulubionym. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Tylko te skrzaty wiedzą co najlepiej mi podać. Za każdym razem po kolacji udaję się do kuchni gdzie są i osobiście im dziękuje. Już weszło mi to w nawyk, a ich uśmiechnięte twarze z tego powodu samoistnie mnie cieszą. Dzisiaj też zamierzam je odwiedzić. Pośpiesznie zjadłam i popiłam sokiem pomarańczowym.
- I co skończyłaś swoją pracę?
- Tak jest już skończone. Jeśli będziesz chciał to mogę ci później go pokazać. Oczywiście jeśli chcesz, Jack.
- Oczywiście, że chcę. Nie mógłbym przecież opuścić takiej okazji. - I tu delikatnie się zaśmiał. - Nie sądzisz chyba, że nie zobaczyłbym swojej podobizny,
- Wiesz niestety ale tego to ja nie wiem.
- To teraz już wiesz.
- Też prawda. Będę już iść, dziękuje za posiłek. Jeszcze muszę podziękować za posiłek im stworzycielom.
- Po co? Od tego są. - Spojrzałam morderczym wzrokiem na Gray'a. On czegoś nie rozumie.
- Gray to też żywe istoty... - Przynajmniej Jack się ze mną zgadza w niektórych sprawach. - Powinieneś być im wdzięczny.
- A po za tym ciekawe kto ci przyrządził Twoje jedzenie? No pomyśl kto! Czy nie uważasz, że przydałoby powiedzieć im za to przynajmniej raz "dziękuje". Nie ty tego nie wiesz. I nie waż się zaprzeczać, że tak nie jest. Czy przynajmniej raz to zrobiłeś? Nie, więc nie masz prawa tak mówić. To, że to robią to ich praca a z drugiej strony robią to bo chcę. A czy ty potrafiłbyś zrobić w domu coś bez nich? Zapewnię nie! A teraz żegnam, już powinnam iść.
                Zdenerwowana szybkim krokiem wyszłam z pomieszczenia zamykając za sobą masywne drzwi, które się zatrzasnęły. Nie przeszkadzało mi to. Już większość się do tego przyzwyczaiła tak samo i ja. Usiadłam na chodach, które były całkiem niedaleko. Po policzku znów spłynęła samotna łza. Za bardzo daje ponieść się emocjom. Jednak w tamtym momencie było to uzasadnione. One też powinny być z szacunkiem traktowane. Powinnam do nich pójść ale przed tym muszę się uspokoić, Nie powinnam pokazywać im mojego zdenerwowania. Mogłyby to zinterpretować niewłaściwie a ja tego bym nie chciała.
                Siedziałam wciąż w tym samym miejscu, z każdą sekundą stawałam się coraz bardziej spokojna. Aż wreszcie cała złość wyparowała. Mogłam odwiedzić miejsce gdzie planowałam iść. Z zamierzonym planem udałam się w drogę. Poznałam dom całkiem dobrze - tak aby się w nim nie zgubić - i znalazłam też całkiem ciekawe miejsca.  Aby dotrzeć do kuchni musiałam przejść kilka korytarzy, zejść po schodach skręcić w lewo po czym powinny ukazać mi się białe drzwi. Chyba kuchnia to było jedyne pomieszczenie w którym panowały jasne kolory. Uchyliłam drzwi delikatnie przez nie zerkając. Pracowały w dalszym ciągu, więc mnie nie zauważyły. Spokojnie weszłam do środka a momentalnie wszystkie pary oczy zwróciły się na mnie a na twarzach skrzatów pojawiły się wesołe uśmiechy. Momentalnie i ja sama podniosłam kąciki swoich ust.
- Przyszłam podziękować za posiłek. Był naprawdę pyszny.
- Oj tam nie trzeba panienko Syntry. A może chcesz jeszcze coś do zjedzenie? O wiem upiekliśmy dziś ciasteczka i tort wiśniowy z czekoladowym biszkoptem. Może masz ochotę?
- Nie, nie będę wam przeszkadzać.
- Ty nigdy nie przeszkadzasz. Zaraz Ci przyniosę kawałek naszych wypieków. A teraz siadaj, siadaj i niczym się nie przejmuj.
                Posłuchałam skrzata i usiadłam w kącie. Większość wróciła do swoich wcześniejszych czynności a uśmiech nie schodził im z twarzyczek. W tym pomieszczeniu panowała miła atmosfera, aż chciało się tu przebywać. Nawet najbardziej przygnębiona osoba  znajdzie w środku szczęście z samego patrzenia na ich pracę w którą wkładają całe serce. Nie przejmowały się niczym dookoła, zajmowały się tym co najbardziej kochały. Aż chciało się im pomagać. Za każdym razem jednak gdy oferowałam pomoc grzecznie mi za nią dziękowali, lecz nie pozwalały nic robić.
                Po kilku minutach dostałam obiecany kawałek. Wyglądał wspaniale, aż chciało się jeść. Mimo że był to całkiem spory kawałek nawet nie wiem kiedy mi się skończył. Uprzejmie podziękowałam im za gościnę, po czym wyszłam. Nie chciałam im więcej dzisiaj przeszkadzać. Jutro znowu je odwiedzę jak to mam zwykle w planach.





Witam!
Jak już pewnie tu jesteście to widzicie, że jest nowy rozdział. Ale to już jest raczej pewne. No musi - skoro jest. Ale nie o tym chciałam tu napisać. Wpadłam na pewien głupi pomysł, choć niektórzy tak nie uważają. Wiem, że jest dużo takich osób, które to robią. Jednak ja wciąż jestem sobą i szczerze mogę przyznać, że nie jestem normalną osobą. Jestem niezwykle zwariowana - jak to niektórzy mi mówią, a ja się z nimi zgadza. A wracając to pewnie nie wiecie o co chodzi. A może to nawet lepiej, niech na razie tak zostanie. Może się nad tym trochę pogłówkujecie. A może nawet spełnię ten wymysł za jakiś czas. Wszystko jednak czas pokaże, choć ja za dużo tego wolnego nie mam. Ale nie... nie po to tu jesteśmy. Prawda? Więc... nie zaczyna się od więc! Hahaha... sama siebie łapię na błędach. Wracając do rozdziału, jak się czytało, podobał się? Jeśli jest waszym zdaniem za krótki to przepraszam. Coś dzisiaj się rozpiłam.
Pozdrawiam Syntry

wtorek, 5 maja 2015

10. Zostawcie mnie w spokoju!

- Syn, jesteś tam? - Spytał spokojnie, opanowanym głosem. Nie odpowiedziałam na nie, a więc Gray już mu o wszystkim powiedział. Takie niespodziewane to nie było. Przecież wiedziałam od początku, że tak będzie. Prędzej czy później przeszłość wyszłaby na jaw i mnie dogoniła. Jednak nie spodziewałam się, że aż tak wcześnie. Gdybym tylko wiedziała, nie zostałabym tutaj. Z chęcią zmieniłabym przebieg tych wszystkich wydarzeń, lecz nie mogę nie mam aż takiej siły. - Wiem, że tam jesteś.
- Tutaj akurat nikogo już nie ma. Idź gdzie indziej. - Odparłam całkiem poważnie.
- Otwórz te drzwi w tej chwili, przecież wiem że tam jesteś.
- Nie ma takiej możliwości.
- Syntry otwórz te drzwi po dobroci, bo jeśli nie...
- To co wtedy?
- Rozwalę te cholerne drzwi i wtedy na pewno wejdę.
- A to sobie je niszcz! Nie zamierzam Cię wpuścić Jack!
- DZIEWCZYNO! Jesteś u mnie w domu, zachowuj się!
- Przykro mi, ale nie mam takiego zamiaru.
- Kurde, sama tego chciałaś!
                Poczułam, że muszę się odsunąć. Posłuchałam swojego wewnętrznego głosu. Czemu? Sądzę, że dlatego ponieważ może to zrobić. W końcu lubi stawiać na swoim i wygrywać za wszelką cenę. W tym przypadku jestem taka sama jak on. Uwielbiam wygrywać, czasem przychodzi mi z trudem. Jednak z nim ani razu nie wygrałam, zawsze ponosiłam ogromną porażkę. Jednak w tym momencie nie miałam zamiaru się poddać. Pewnie gdybym dała jakieś zaklęcie umacniające, nie wszedłby tutaj. Jednak nie chcę ryzykować.
                Lepszym wyjściem jest ucieczka. Będzie z tym problem, ale chyba nie duży. Zdążę uciec zanim się zorientuje, że nikogo nie ma w pokoju. Szybkim ruchem podszedłam a raczej podbiegłam do okna. Po chwili je otworzyłam. Nie skorzystam z niego, jest za wysoko. Skok z takiej wysokości w moim przypadku może grozić z licznymi złamaniami a w najgorszym przypadku nawet śmiercią. Drzwi nawet nie miałam co używać, w końcu po drugiej stronie ich była inna osoba. Zawiedziona opadłam na fotel, czekając na obrót spraw w najbliższym czasie.
                Zbyt długo czekać nie musiałam. Tuż po chwili drzwi zamieniły się w drobne kawałki drewna. Westchnęłam. Usatysfakcjonowany Jack wszedł do środka pokoju jak nigdy nic się nie stało.
- Czego chcesz? - Odparłam. Choć wiem, że nie było to z mojej strony zbyt miłe powitanie. Jednak to wciąż ja. Nie zamierzam niczego ukrywać, zwłaszcza jak coś mi nie pasuje. Ale mimo to mam zamiar zmyć z jego wyrazu twarzy ten uśmiech. I to jeszcze szybciej niż się spodziewa. - Słucham uważnie. Trochę szybciej jakbyś nie zauważył nie mam całego dnia.
                Ehh... szybko się uwinęłam. Jego uśmiech momentalnie zniknął. A myślałam, że będę mogła się trochę pobawić. Teraz Jacka wyraz twarzy już nic nie wyrażał. Zupełna maska, jednak ja wiedziałam, że nie pasuje mu moje zachowanie. Niestety ale taka prawda. Ktoś musi go sprowadzić na ziemie.
- Co się z Tobą z tobą do cholery stało!? Nie poznaję Cię! Gray mi powiedział...
- No to możesz już iść. Spokojnie mnie już dzisiaj tu nie będzie. Bo w końcu kto by chciał mieć...
- Ty chyba czegoś nie rozumiesz. Czy ja Cię wyrzucam z tego domu? Nie, więc sobie nie wymyślaj. A to, że masz pieczęć niczego nie zmienia. Przecież to nie twoja winna. W końcu co taka bezbronna i normalna dziewczyna jak ty może zrobić dorosłym osobom.
- I tu byś się zdziwił... wcale nie jestem normalna.
                Uklęknął tuż przede mną. Chciał spojrzeć mi w oczy, lecz ja za każdym razem odwracałam wzrok. Przykro mi ale nie chciałam, aby zobaczył, że już powoli szklą mi się oczy od łez.
- Słuchaj mnie teraz uważnie. Przecież to nie jest teraz ważne. Wciąż jesteś sobą a to jest najważniejsze. Nie musisz się o nic martwić. Mówiłem Ci, że możesz tu zostać ile chcesz. A ja nadal utrzymuje moje zdanie.
- Ja...
- Tak?
- Ja chyba muszę Ci podziękować...
- Nie masz o co. A ta pieczęć...
- Muszę o tym mówić?
- Chciałbym abyś mi powiedziała.
- Ona blokuje wszystko co możliwe... Przez nią nie jestem w stanie nic porządnie zrobić a zwłaszcza skorzystać z magii. Powoli niszczy mnie od środka, a kiedy już skończy po prostu wtedy zniknę tak jakbym nigdy mnie nigdzie nie było. A ja nie chcę do tego na razie dopuścić. Muszę... - Wiedziałam, że zadrżał mi się tu głos a po policzkach zaczęły spływać łzy. Nie zamierzam ich zatrzymywać. Jeśli mi pomogą to niech płyną. - Muszę znaleźć rodziców. Wcześniej jednak chciałam spotkać się z Crow'em. Słyszałam, że jest w stanie usunąć każdą pieczęć. Miałam i mam nadzieję, że to prawda...
- Hahaha... prawda, w tym nikt go nie przebije. Przepraszam, gdybym wiedział...
- To nic by się nie zmieniło. Lecz samo to, że mogę z nim porozmawiać mnie pociesza.
- Ale mogłem zainicjować waszą rozmowę wcześniej, a nie na jakimś spotkaniu z dużą ilością ważnych ludzi. Trzeba było powiedzieć wcześniej a nie ukrywać tego...
- Nie moja wina, że jeszcze kilka dni temu była niewidoczna.
- A mogę ją zobaczyć. - Zaprzeczyłam ruchem głową. - Rozumiem, nie będę się narzucał.
- Dzięki, ale czy mogę już zostać sama? Muszę wszystko na spokojnie przemyśleć.
- Niech będzie, tylko nie rób niczego głupiego.
- Obiecuję.
                Uśmiechnęłam się do niego. Po chwili wstał i wyszedł. Jeszcze zanim zniknął mi z zasięgu wzroku naprawił rozwalone przez siebie drzwi do wcześniejszego stanu. W takich przypadkach magia jest niezwykle przydatna.
                Z twarzy zniknął mi delikatny uśmiech, a sama się skuliłam. Siedziałam zwinięta w kulkę na fotelu. Dlaczego to musi spotykać akurat mnie? Czym sobie zasłużyłam? Ja wcale nie chcę być inna. Pragnę być normalna, taka jak inne osoby w moim wieku. Chcę żyć pełnią życia. Nie przejmować się, lecz jednak nie mam innego wyjścia. Jeśli nie będę kontrolować swoich uczuć innym może stać się krzywda. Przecież znam siebie i wiem, że nie zniosłabym myśli że skrzywdziłam kogoś przez moją głupotę. Ja nie chcę krzywdzić innych. Więc czemu wciąż mnie to spotyka? Nie chcę tego!
                Niech ta cała magia ze mnie zniknie, nie potrzebuje jej. Ale czy tak będzie dla mnie lepiej. Sama nie wiem, czy ja tego chcę? Nie wiem. Niby przywykłam do życia bez używania jej na każdym kroku, ale czy aby zniknęła całkowicie. Tego już nie wiem.
                Nie chcę już się tym zamartwiać. Nie chcę o tym myśleć. Niech to w tej chwili zniknie. Nie chcę tego niepokoju, który we mnie jest.  Muszę się czymś zająć, aby nie zaprzątać tym głowy. Książka to najlepsze wyjście. W tej samej chwili zerwałam się z miejsca, by ją zabrać. Leżała na biurku, wzięłam ją. Z powrotem usiadłam, miałam już zaczynać czytać gdy ktoś zapukał do drzwi. Momentalnie w oczach zebrały mi się łzy. Znów ktoś coś chce.
- Syn, mogę wejść?
- Nie.
- Chcę porozmawiać.
- Zostaw mnie w spokoju. - Dobiegłam do drzwi, gwałtownie je otwierając. Wiedziałam, że jeśli nie powiem mu tego prosto w twarz nigdy się ode mnie nie odczepi. - Wypad mi w tej chwili stąd, kiedy jeszcze nad sobą panuje Gray. Weź ten twój zadek i zajmij się swoim życiem, a nie wpieprzaj się w czyjeś. Czy tak trudno to zrozumieć? U Ciebie chyba tak. Wypad!
- Ale...
- Nie ma ale! Nie chcę Cię ani nikogo innego dzisiaj widzieć! Chcę zostać sama!
- Przepraszam! Nie gniewaj się.
- Czy tak trudno zrozumieć me słowa? Żegnam!
                Zamknęłam a raczej zatrzasnęłam drzwi tuż przed jego nosem. Znów można było usłyszeć ich trzask w całym domu. Co się ze mną dzieję? Nie umiem zapanować nad swoimi emocjami. Nigdy wcześniej nie wybuchałam takim gniewem, poniekąd przez taką małą rzecz. Czy to aż takie trudne dla mnie?
- Jeszcze raz przepraszam, nie gniewaj się. Już idę.
                Poszedł, skąd to wiem? Słyszałam oddalające kroki, a nikt inny na korytarzu nie był. Załamałam się teraz totalnie. Zsunęłam się po drzwiach, po czym ukryłam głowę między kolanami. Słone łzy spływały po policzkach, by w końcu rozbić się na miliony mniejszych. W tym momencie czułam się tak jak one. Rozdarta na strzępy. Nawet nie wiem czy kiedyś uda mi się złożyć je w całość. W solidną jedność taką jak wcześniej. Do tego już chyba nigdy nie dojdzie.




Witam!
Już na początku piszę, że rozdział dedykuje :

BookStoryMyHome

Bardzo Ci za te wszystkie komentarze z Twojej strony. Naprawdę mnie Cieszą. Mam nadzieje, że wciąż będziesz czytała moje opowiadania. Jeszcze raz dziękuje.
Mam też wielką prośbę do czytających, zostawiajcie po sobie znak. Dla was to kilka minut a dla jest to niezwykle cenne. 
Jeszcze jedna ważna rzecz, czytajcie to co pisze pod rozdziałem. Często znajdują się tu informacje, jeśli chcecie coś się jeszcze dowiedzieć. Pytajcie na asku - link wstawiam pod.
Pozdrawiam Syntry