- Czemu? Co się dzieje?
- Jakbyś nie wiedziała, ale nie pora na wyjaśnienia. Nie daj się złapać inaczej Cię zabiją Syntry... Rozumiesz uciekaj!
- Ale Swe... - Mój Głos drżał. I to nie delikatnie, po raz pierwszy czułam takie przerażenie z niewiadomej przyczyny. - Nie mogę Cię zostawić!
- Musisz! Poradzę sobie
Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Chciałam go odwzajemnić ale nie mogłam. Zbyt się bałam.
- Przed kim mam uciekać?
- Głupia! Przed tym co zawsze. Przed Twoim wrogiem, przed światłością. Koniec pytań, zwiewaj mała.
- Nie.
Niby to powiedziałam, przynajmniej tak mi się wydaje. Ona jednak jakby tego nie dosłyszała. Wciąż stałam i wpatrywałam się nie rozumiejąc o co jej chodzi. Przestałam uciekać już jakiś czas temu. To mi podpowiedział mózg. A teraz to była moje marzenie uciec. Chciałam znów uciekać, lecz ciało mnie nie słuchało.
Czy o to chodziło Call? Że nic nie zrobię. Nawet tego co bym chciała. Będę patrzyła a ta Syntry będzie wszystko robiła za mnie? Tak pewnie tak. Więc kim tak naprawdę dla mnie jest Call? Wrogiem czy przyjacielem? Po której stronie ona jest? Po naszej czy po ich. Nie, raczej po mojej. Gdyby tak nie było po co miałaby mi to przypominać. Chyba że to był jej plan, abym to zobaczyła i... I co? Nie jestem nią! Nie wiem co myśli.
Moje przemyślenia przerwał odgłos wyciągnięcie miecza. Spojrzałam w tamtą stronę. Swe w rękach trzymała dwuręczny długi miecz, który zaraz objęły płomienie. Nie dziwił mnie ten widok. Jakbym nieraz go wcześniej widziała. Był dla mnie toki normalny.
Tuż przy rękojeści zauważyłam, że jest na nim niewielkie wgłębienie. Było identyczne jak na jej lewym nadgarstku. Przeszukuje pamięć, jednak nie mnie teraźniejszej która to obserwuje, lecz tej co tu jest. Przypominam sobie. Mówiła, że jest to symbol jej rodu. Rodu Farise. A ten miecz czekał na nią przez lata. Taka legenda. Każdy ród jakąś ma. Niektóre się spełniają a inne nie. Zawsze mają w sobie ziarnko prawdy ale też i niewiadomej.
- No znikaj wreszcie! -Wciąż stałam, choć nie wiedziałam po co. To ciało na coś czekało.- Dobra przeżyję! To obietnica. Za to Ty znajdź Jacka Willamsa. Może do nich jeszcze nie dotarli. Powiedz im co widziałaś. Co się stało. Ostrzeż że szykuje się już prawdziwa wojna, a nie takie delikatne starcia jak wcześniej. Oby nie było za późno.
Głos Swe teraz nie był już taki przyjemny. W powietrzu było czuć napięcie i zapach krwi. Świerzej krwi.
Serce biło w ciele jak oszalałe . Czułam to. Po ciele jednak nie było nic widać, lecz mnie bolała klatka od tego bólu. Nie mogłam nic zrobić. Każda myśl, ból które otrzymywałam ode mnie samej przychodziło z podwójną siłą.
Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam, aby była aż tak skupiona. Przynajmniej tak podpowiadały mi myśli. Jej słowa to obietnica, musi przeżyć. Po policzkach spłynęły mi słone łzy, uciekłam. Zostawiłam za sobą prawie opustoszały dom. Pomyśleć że ta okolica może być tak niebezpieczna. Zerknęłam jeszcze raz na mieszkanie. Już nie było tak piękne jak wcześniej - stało w ogniu. Kawałek po kawałku stawał się coraz mniejszy aż wreszcie zniknął mi całkowicie z oczy.
W myślach pytałam samą siebie gdzie mogę ich znaleźć. Gdzie teraz mogą być. Jedyne co mi przyszło do głowy to dom. Mój prawdziwy dom. Tam gdzie mieli na mnie czekać. A znając pewnego człowieka on też tam będzie. Bez zastanowienia wypowiedziałam jakieś słowa, lecz nie zrozumiałam ich. Najwidoczniej dla mnie teraźniejszej były jeszcze nie znale, ale razy czego zapamiętałam je. Może za jakiś czas i mi się przydadzą.
Powoli zaczynałam się rozpadać się na tysiące małych lodowych kawałków. Gdyby nie to, że czułam, że to dla mnie takie zwyczajne pewnie zaczęłabym panikować. Zamknęłam oczy przez co na chwilę straciłam obraz, aby po chwili zobaczyć nowy. Tyle że ten nie był o wiele lepszy. Był wręcz gorszy.
Wszędzie leżały martwe ciała ludzi z licznymi ranami na śniegu. Ich krew barwiła go na czerwony. Poczułam ukłucie w sercu, a chwilę później złość. Nie na zmarłych, lecz na tych co to wszystko zrobili. Nie musiałam się domyślać kto to zrobił, wiedziałam to. Gdy wszystko się skończy i opadnie ten zapach krwi trzeba ich pochować.
Teraz musiałam zrobić co innego. Zaczęłam biec przed siebie rozglądając się na boki, aby naleźć kogoś znajomego. Tuż przed drzwiami do domu, który teraz nie imponował zauważyłam dwie ruszające się postacie. Pobiegłam w tamtą stronę.
Na kolanach siedziała Octavia, która próbowała się podnieść. Jednak z marnym skutkiem. Ze zmęczenia wciąż opadała na ziemię. Tuż koło niej leżało martwe ciało Crow'a. A wokół nich chodził Lucjusz bacznie patrząc na każdy ruch. W jego oczach widziała, że z chęcią by to dawno zrobił ale nie może.
- Ma...
Nie musiałam nawet kończyć. Octavia pod wpływem usłyszanego niecałego słowa dostała jakby dodatkowy zastrzyk energii. Zerwała się gwałtownie z podłoża i podbiegła lekko się chwiejąc do mnie. Poczułam po raz pierwszy od dawna, że chcę ją przytulić. Przynajmniej teraz mam okazję. Zbliżyłam się do niej i lekko objęłam. Ta mimo początkowego niedowierzania zrobiła to samo. Powoli zaczęłyśmy się zsuwać, aż siedziałyśmy na białym a niekiedy czerwonych płatkach śniegu przytulone do siebie.
- Przepraszam. Nie puszczę Cię na razie. Nie chcę umrzeć zostawiając Cię tutaj. Nie pozwolę nikomu powiedzieć, że jesteś nieszczęściem, Syn. Dla mnie jesteś moim szczęściem.
- Wiem. Zostanę z Tobą.
Cieszyłam się, że ktoś tak uważa, że ktoś mnie kocha. Jednak zaraz znów zostanę sama. Octavia jest już na ostatnich siłach. Możliwe nawet, że to ostatnie jej słowa. Nawet nie zdałam sobie sprawy, że po policzkach płynęły strumienie łez. Opuszczenie naprawdę boli.
- Kocham Cię. Jesteś moim jedynym dzieckiem i moim jedynym szczęściem. Pamiętaj to.
Uśmiechnęła się, chciałam jej coś odpowiedzieć, ale wiedziałam że nie usłyszałaby. To były jej ostatnie słowa. Ostatnie tchnienie. Jej klatka piersiowa przestała się ruszać. Ciało powoli zsuwało się z moich objęć.
- Ja też cię kocham, mamo.
Po raz pierwszy to powiedziałam. Chciałabym aby to usłyszała. Opadłam na jej ciało. Płakałam teraz jak małe dziecko.
- Dobra robota, Lucjuszu.
- Dziękuje mój mistrzu.
Nie zwracałam uwagi już na otoczenie. Nie miałam siły walczyć. Nie teraz.
- Więc to jest ta Syntry Black. Mizerna dziewczynka z Ciebie, wiesz?
- Nie pański cholerny interes!
Wykrzyknęłam mu prosto w twarz. On jedynie się uśmiechnął się i złapał mnie za włosy. Zaczął je ciągnąć. Wydałam z siebie cichy krzyk bólu a po chwili znów chciałam zabrać głos.
- Jakby cię tu zabić?
On nie zwrócił nawet uwagi na to co powiedziałam.
- Dosyć!
Znów krzyknęłam, lecz tym razem było jakoś inaczej. Poczułam jakby rozchodziła się ode mnie dziwna fala. A po chwili ręka mężczyzny już nie trzymała mnie za włosy, opadłam na ziemię. Zamknęłam oczy, aby się uspokoić. Przynajmniej chciałam aby tak było.
Gdy otworzyłam oczy, znów byłam w innym miejscu. Stałam...
Witam!
Przepraszam za błędy. A po za tym jak się podobało? Przypominacie sobie ten fragment na początku. Wiem, jest całkiem inny niż na początku opowiadanie, prawda? Ale nie to chcę napisać. Muszę poinformować, że za tydzień nie będzie rozdziału. Niestety nie będzie mnie wtedy w domu, bo mam tygodniowe warsztaty fotograficzne.
Dziękuje za uwagę i zapraszam ponownie.
Pozdrawiam Syntry
Przepraszam , że nie dodałam wcześniej komentarza , ale zaraz to nadrobie. Poprzedni rozdział jak i ten są super i jeszcze to ,że suntry tego nie pamięta jest niesamowite i tajemnicze , jestem ciekawa co się wydarzyło w przeszłości :) będę czekać na kolejny rozdział ; D pozdrawiam ola
OdpowiedzUsuńSyntra bardzo Cię przepraszam, ze komentuję dopiero teraz, ale ostatnio mam problemy z zasięgiem no i tak jakoś wyszło. Jeszcze raz przepraszam :)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie bardzo dobre. Nie mogę wprost oczu nacieszyć. Fajnie opisujesz wydarzenia, ale o tym już chyba wspomniałam komentują inne opowiadania, tzn. wcześniejsze :)
Syntra jak dla mnie jest bardzo fajną bohaterką i szczerze mówiąc z opowiadania na opowiadanie jest mi coraz bliższa :)
Pozdrawiam serdecznie i życzę weny! ;*